PRZEMYSŁAW PAWLAK: W SUTERENIE PRZY WILCZEJ
– Cóż ty tak lekce sobie mnie bierzesz? – spytał Mariuszkowski młodszego kwadryganta, skwitowania żądając znienacka.
Ach, ta polszczyzna! Inwersje, wzdłużenia, fajerwerki erystyki! Kwadrans wcześniej dywagowaliśmy byli z panną Rarożek o czasownikowych powinowactwach kwadrygi. Że wyprzedza, porywa, tratuje… Cóż by mogła jeszcze? Bigę i trojkę, zdaje się, o całe długości bierze. Chyba że każdy koń w innym kierunku pędzi, a za nimi z szarpanej łodzi na dwóch kołach wystaje nagi kulturysta… Jak w tej pięciotonowej przeszło, nad jednym z najpiękniejszych parkingów Warszawy.
– To może napiszę o rydwanach? Że w paleolicie słońce to okrąg przedzielony czterema szprychami pór roku, a potem zdarzały się zaprzężone w łabędzie, drezdeńskie pantery, słonie Hadriana – Sokolnickiemu poczęła tężeć facjata – że Apollina unosiły poetyckie wieszczby, Posejdona hipokampy, i że Chrystus powoził niczym Helios…
– Kto będzie czytał o tympanonie Komory Wodnej przy Kłopotowskiego! Coś Pan! – sarkał i wyzłośliwiał się antykwariusz coraz zacieklej.
– Dzięki temu bywalcy Kwadrygi skojarzą was z promienną świadomością panującą nad wierzchowcami namiętności – oponowałem, choć czułem, jak topią mi się opalane sceptycyzmem skrzydła.
– Panie Pawlacy, pan chyba spadłeś z akwaforty Brandla, a mogłeś się Łuku złapać.
– A czy pan wie – próbowałem wciąż, rozglądając się za jakimś Cyrenejczykiem – że największą europejską kwadrygę, na dachu brunszwickiego pałacu, wyrzeźbił pana imiennik, Wochniak? Przecież to wszystko da się znaleźć w albumach na waszych regałach!
– Tak, tak, kwadrygi na propylejach rzymskiego Ołtarza Ojczyzny to jedność i wolność, a Apollińska przebóstwia Stanisława Augusta na plafonie w Łazienkach… To jest architektura, hermetyczna nuda, nikt tego na blogu nie zniesie! – Sokolnicki przewrócił oczyma, aż mu podszewki gałek zabłysły.
Opadłem z sił. Już ani Plutarch tu nie pomoże, ani monety edylów roku 58. Czułem się, jakby Heliogabal mnie był rozjechał, a nie groby na Watykanie, jakbym utknął w bramie zamiast Pompejusza. Jowiszu, pożycz błyskawice!
– Pan takie ciekawe śledztwa prowadzi o pieczątkach, dworkach – wyszeptała zza biurka panna Rarożek – albo sięgnij pan po jakiś tomik spośród pierwszych wydań, Sokolnicki przepada.
Przeszklona szafa zaskrzypiała. Od rumaków Lizypa do pierwodruków, to dopiero niespodziewany obrót rzeczy.
– Barbaro z popiołu i srebra / Jestem z drewna. 1956. Doprawdy, cudowny ten Białoszewski. Ale tak z Mirona wyskoczyć, toż to znowu nielegał, lewackię indoktrynację uskuteczniać? Zresztą dość mam tych wszędzie-facetów. Babomatriarchat dawno już ogłoszony, a tu Księżna Irina w korzeniach spróchniałej wierzby się przewraca.
– Idź pan z tym swoim Witkacym! Rypmanny i koczkodany – prychnął Mariuszkowski, zbierając się na obiad.
– Dla was ni ma jeno chleb powszedni, nic, jeno koryto wieprzowe… jeść, jeść i nic wincyj? Przecie wy codziennie obiad jecie. Sokolnicki, skończcie z tym przesądem!
– Niech idą! – wyskrzeczała, wychodząc z zaplecza, panna Rarożek – mam tu coś dla Pana, okładka urocza, bordiura kolorowa, jako te pańskie Szancery z dzieciństwa, Rożankowski. Teodor, zdaje się.
– Biblioteka Laureatów Nobla. Właśnie takie łowy na półkach uwielbiam! Kojarzy mi się od razu z tymi włoskimi Chłopami, przywiezionymi z Bari. Pamięta Pani ten egzemplarz? I contadini w tłumaczeniu Aurory Beniamino, uczennicy Hanny Nałkowskiej-Bickowej, cenionej niegdyś rzeźbiarki, z okładką Mario Pompei i faszystowską pieczątką Nucleo Universitario Fascista w Bitonto. To też była seria noblistów. Ciekaw jestem, kto od kogo pożyczył pomysł.
– Jakie się kiedyś nakłady dało sprzedać… Trzy, pięć, nawet dziesięć tysięcy! Nic dziwnego, że inwestowali w smaczne okładki.
– Konrad porucznik. Gustaw, Karol Spitteler, landrynkowa, w rzeczy samej. Ars longa, vita brevis. Sztuka długa, życie krótkie. Wygląda trochę jak książka kucharska – z uniesioną brwią czekałem na reakcję – w internetach piszą, że do wybuchu wojny wyszło osiemdziesiąt tomów, ale mieliście tu kiedyś Inteligencję kwiatów Maeterlincka, wydaną w 1948 r. w tej samej serii. No tak, nobliści, dlatego tylko dwie autorki na tyle książek, Selma Lagerlöf i Grazia Deledda. W opracowaniach zachwyty nad wydawcą Rudolfem Wegnerem, kilkoma ilustratorami i długa lista tłumaczy. Czyli jak zwykle, feminatywy widać niestrawne jak spóźnione rydze. A propos, na uniwerku sufrażystki_3.0 piszą się już „doktora”.
– Oj, zaskoczę Pana. Tego Spittelera spolszczyła Bronisława Neufeldówna. I proszę, ma Pan kolejne śledztwo! Może nie proweniencyjne, ale na pewno więcej kobiet da się wytropić.
– Izabela Lutosławska, Źle kochana, Jacinto Benavente y Martinez, a Życie mrówek Maeterlincka przetłumaczyła Maria Czartkowska, razem z Adamem. Poza tym, skoro Wegner zmarł w 1941 r., ktoś musiał to kontynuować… Tak! Żona Wanda i córka Irena Rybotycka, ale o nich trudniej się dowiedzieć – marudziłem znad telefonicznego ekranu – i to wszystko.
– Trzeba by sprawdzić F. Aum., przekład autoryzowany norweskich powieści Hamsuna. Kobiety u studni. Może to skrót od personaliów jakiejś niewiasty?
– Wiem, moja droga Watsonko, że dzielisz ze mną miłość do spraw niezwykłych, leżących poza konwencjami i nużącą monotonią codziennego życia. Pod pseudonimem skryła się tu niejaka Felicja Baumgarten-Campetti. W Kronikach tygodniowych Piotr Choynowski wyżywał się nad jej przekładem, twierdząc, że zgnębiła Knuta okrutnie, po męsku, nie znała litości. Ostatni rozdział podsumował po pierwszej części, do drugiej nawet nie zajrzał.
– Ależ to poliglotka! Tłumaczyła bajki grenlandzkie, znała wszystkie języki Skandynawii, włoski, no i polski, bo była łodzianką! – panna Rarożek połknęła bakcyla – Może ktoś o niej coś wspomniał w dziennikach albo pamiętniku?
– Zajadła esperantystka! Ach, ten Iwaszkiewicz, Portrety na marginesach, Podróże do Włoch… Plotka literacka uschłaby wżdy bez Jarosława! Spotkał ją wpierw w 1932 r. w Kopenhadze. Za Gaetanem Campettim poszła za mąż aż do toskańskiej Lukki, miasta Pucciniego i Cipolliniego. Pierwszy gej polskiego górnictwa martwił się, że zmarznie w jej dwunastopokojowych marmurach przy ulicy Antonio Mordini. Obiecała mu, że na przyjazd nagrzeje mieszkanie – rozpaliła w kominku dwiema wielkimi szyszkami piniowymi.
– Pewnie przeziębił sobie cnoty i w odwecie, w Kongresie we Florencji uwiecznił zamiast Felicji jej duńską współlokatorkę, pannę Goethe. Coś więcej wiemy o tłumaczce rodem z Łodzi?
– Jej siostra Franciszka Baumgarten-Tramer była znaną w Szwajcarii profesorką psychologii. Radzę usiąść, owszem, znalazłem coś jeszcze. W Izraelu na cześć Felicji posadzono trzy tysiące drzew, mały las, za to, że w czasie wojny, z pomocą męża i Miriam Plotkin, organizowała ratunek dla Żydów. Ale kto by to nad Wisłą pamiętał…
– Panowie wracają z obiadu, znów zaczną się sprzeczki. Nagram was kiedyś i namówię radiowców na słuchowisko, antykwaryczny odpowiednik W Jezioranach.
– W suterenie przy Wilczej? Wchodzę w to!
Przemysław Pawlak
Ptaszki w tle pożyczyliśmy z okładki czasopisma Polska, numer 4 z 1959 roku. Autor: Roman Cieślewicz.